wtorek, 30 lipca 2013

Z serii "coś na zimę": Dżem z czerwonego agrestu z żubrówką paloną

Kolejny dżem agrestowy, ale tym razem z czerwonego agrestu z dodatkiem lekko słodkiej i delikatnej żubrówki palonej, która stoi w moim barku chyba od bardzo dawna (służy głównie do nasączania ciast). Robiłam ten dżem po raz pierwszy w ubiegłym roku i wyszedł tak dobry, że postanowiłam go powtórzyć. Tak jak dżem agrestowy z imbirem i kardamonem, tak i ten robiłam na bazie dżemu agrestowego w wersji podstawowej.
Żubrówkę dodaję do dżemu pod sam koniec. Alkohol pod wpływem ciepła odparuje, ale smak i aromat żubrówki zostaje, więc spokojnie taki dżem mogą jeść również dzieci, bowiem procentów nie zawiera.
 
Składniki na 4 słoiczki o pojemności 200 ml:

1,2 kg czerwonego agrestu
600 g cukru
sok z 1 małej cytryny
6 łyżek żubrówki palonej

Agrest obrać, dokładnie wypłukać i przebrać, aby nie było zepsutych owoców. Wsypać do dużego rondla/garnka. Gotować około 15 - 20 minut, do czasu aż agrest zmięknie, ale jeszcze się nie rozpadnie. Gorący przetrzeć dokładnie przez przecierak z wkładką o drobnych oczkach albo przez sito (z sitem jest trudniej, ale da się to zrobić).
Ponownie doprowadzić do wrzenia, dodać sok wyciśnięty z jednej cytryny i gotować około 30 - 40 minut, aż masa zacznie gęstnieć i częściowo odparuje. Wsypać cukier i gotować na małym ogniu przez kolejne 20 minut. Dodać 6 łyżek żubrówki i gotować 5 minut. Do małej miseczki wlać kilka łyżek dżemu, wstawić do lodówki na 10 minut. Spróbować (gorący dżem zawsze wydaje się słodszy niż zimny) – jeśli będzie miał pożądaną przez nas konsystencję i będzie dosyć słodki to można przełożyć go do słoiczków. Jeśli jednak będzie za rzadki to gotować jeszcze przez kolejne 10 minut (ewentualnie dodać jeszcze trochę cukru), ale nie zrażać się tym, że gorący dżem jest płynny – gdy ostygnie to stężeje. A gdy będzie zbyt długo gotowany to zrobi się twardy jak marmolada.
Gotowy dżem przełożyć do umytych i wyparzonych słoiczków (ja wyparzam słoiki w piekarniku, w temperaturze 125 stopni przez 15 minut, a pokrywki wrzucam do garnka, zalewam wrzątkiem i gotuję 5 minut), zakręcić. Słoiczki z dżemem wstawić do dużego garnka wyłożonego ściereczką kuchenną, wlać wodę do 2/3 wysokości słoiczków (jeśli dżem jest gorący to wlać gorącą wodę, jeśli zimny to zimną), przykryć pokrywką, doprowadzić do wrzenia i gotować 10 – 15 minut. Wyciągnąć słoiki, ustawić na ręczniku, przykryć ściereczkę kuchenną i zostawić do wystygnięcia.


poniedziałek, 29 lipca 2013

Gumisiowe ciasto jagodowe bez pieczenia

W zeszłym tygodniu Zielonooki wyciągnął z zamrażarki ostatnią jagodziankę. Pomyślałam, że upiekę jeszcze jedną porcję i zamrożę, więc w piątek kupiłam jagody z myślą o jagodziankach. Jednak afrykańskie upały skutecznie mnie do pieczenia zniechęciły, ale szkoda mi było jagód i postanowiłam zrobić ciasto jagodowe bez pieczenia.
Miałam w domu w zasadzie wszystko oprócz śmietany, więc szybka wizyta w osiedlowym sklepie i ciasto nabrało realnych kształtów. Jest niezbyt słodkie, ale bardzo jagodowe i bardzo smaczne.
Użyłam dwóch różnych galaretek, bo takie miałam w domu. Do masy dałam galaretkę szafirową z Wodzisławia, a na górę niebieską z Winiar – tej drugiej trochę się obawiałam, bo gdy ją otworzyłam pachniała pomarańczami. Ale po rozpuszczeniu tego aromatu już nie miała i idealnie się skomponowała z jagodami. Przy tych nowych galaretkach Winiar trzeba uważać, bo nie rozpuszcza się ich w 500 ml wody, ale 375 ml (1,5 szklanki). 
To mój własny sprawdzony przepis - można go wykonać z większością owoców jagodwych. 


Składniki na tortownicę o średnicy 23 -24 cm:

Masa jagodowa:
2 szklanki* jagód
500 ml śmietanki kremówki (u mnie 30 %, ale może być 36 %)
240 g serka homogenizowanego waniliowego (użyłam Danio)
2 pełne łyżki cukru pudru
1 galaretka szafirowa/niebieska – w każdym razie ciemna
2 czubate łyżeczki żelatyny

Góra:
1 szklanka jagód
1 galaretka niebieska

biszkopty na spód ciasta (można upiec biszkopt, ale w taki upał odpalanie piekarnika to niezbyt dobry pomysł)

*używam szklanki o pojemności 250 ml


Tortownicę wyłożyć biszkoptami.
Galaretkę szafirową rozpuścić razem z żelatyną w ½ szklanki wrzątku – dobrze rozmieszać, aby nie miała grudek. Jagody zmiksować (ja użyłam ręcznego blendera Triblade). Do zmiksowanych jagód wlać galaretkę z żelatyną i szybko wymieszać, aby się nie ścięła.
Śmietanę ubić na sztywno, pod koniec ubijania dodać cukier puder. Śmietanę wymieszać z serkiem waniliowym. Powoli wlewać jagody z galaretką i miksować na wolnych obrotach. Gdy masa będzie jednolita przelać ją delikatnie na biszkopty (uważać, aby biszkopty nie poszły do góry). Wstawić do lodówki na 2 godziny.
Niebieską galaretkę rozpuścić zgodnie z instrukcją na opakowaniu (ja dałam trochę mniej wody) i zostawić do przestygnięcia. Na ściętą masę wysypać jagody i delikatnie zalać je zimną, tężejącą galaretką. Wstawić do lodówki na kilka godzin, aby galaretka i masa dobrze się ścięły (u mnie ciasto chłodziło się całą noc). 




niedziela, 28 lipca 2013

Gołąbki po cygańsku, czyli po prostu „leniwce”

Uwielbiam tradycyjne gołąbki, ale roboty z nimi sporo. Od czasu do czasu robię leniwce zwane też gołąbkami po cygańsku. Pracy mniej, ale i bałaganu trochę mniej, bo nie trzeba bawić się z parzeniem kapusty. Same się nie zrobią, ale i tak są szybsze niż klasyczne.
Na starym blogu był przepis na leniwce, ale zapiekane w piekarniku, przygotowywane trochę inaczej. Uprościłam przepis, a leniwce na smaku nie straciły. Ja wykorzystałam połowę masy z przepisu, zrobiłam 6 leniwców i połowę sosu.  Z drugiej części zrobiłam zapiekankę, która z sosem pieczarkowym smakowała doskonale


Składniki na 12 sztuk:

60 dag mięsa (szynka, łopatka albo drób)
1/2 szklanki ryżu
400 g kapusty (białej, pekińskiej, choć najlepsze wychodzą z młodej) 
2 duże cebule
2 jajka
½ szklanki kaszy manny
3 – 4 łyżki bułki tartej
1 łyżeczka soli (można dać więcej, ja solę mało)
1 łyżeczka świeżo mielonego pieprzu
½ łyżeczki pieprzu cayenne
2 łyżki majeranku
olej do smażenia

Sos:
2 puszki pomidorów
1 duża cebula
1 ząbek czosnku
1 łyżka oleju (użyłam rzepakowego)
½ – ¾ łyżeczki soli (wg smaku)
¾ łyżeczki pieprzu
¼ łyżeczki ostrej papryki
1 łyżeczka cukru
1 pełna łyżka ziół prowansalskich albo dalmatyńskich (dałam dalmatyńskie Kotanyi)


Przygotować sos (ja to robię w tzw. międzyczasie, ale można go przygotować na początku).
Pomidory rozdrobnić, ale nie na miazgę (ja wykorzystałam szatkownicę blendera Triblade). Cebulę obrać, pokroić w drobną kostkę. Czosnek bardzo drobno posiekać. Na patelnię wlać 1 łyżkę oleju, wrzucić posiekaną cebulę i lekko zeszklić, dodać czosnek i razem delikatnie podsmażyć. Dodać rozdrobnione pomidory, sól, pieprz, ostrą paprykę i zagotować. Na końcu dodać cukier i zioła. Wymieszać i spróbować, ewentualnie dodać jeszcze trochę soli, pieprzu albo cukru – wg uznania, bo pomidory bywają różne, jedne słodsze, drugie mniej.

Ryż wsypać do rondelka, zalać 1 szklanką wody, zagotować, wyłączyć i pozwolić mu napęcznieć.
Mięso zemleć, a kapustę drobno posiekać (ja wykorzystałam maszynkę robota Chef Titanium i tarczę do szatkowania robota FP 270 Kenwood). Cebulę pokroić w drobną kostkę i zeszklić na 1 łyżce oleju (nie powinna się przypiec).
Napęczniały ryż i podsmażoną cebulę przełożyć do zmielonego mięsa, dodać kapustę, jajka, kaszę mannę. Doprawić solą, pieprzem, majerankiem, pieprzem cayenne i dobrze wyrobić. Uformować „leniwce” - podobnie jak kotlety mielone, ale trochę większe. Obtoczyć je w bułce tartej i obsmażyć na oleju na złoty kolor. Przełożyć do głębokiego rondla i zalać przygotowanym sosem pomidorowym. Dusić około 25 -30 minut, ale kontrolować, aby się nie przypaliły.  Ja już niczym sosu nie zagęszczam, ale jeśli wydaje się zbyt rzadki można dodać 1 łyżkę mąki rozrobionej w niewielkiej ilości zimnej wody i zagotować.
Można podać z ziemniakami albo makaronem, wg uznania i smaku. Ja jem je bez żadnych dodatków, wszak same w sobie zawierają mięso, ryż i kapustę. 



sobota, 27 lipca 2013

Z serii "coś na zimę": Dżem z zielonego agrestu z imbirem i kardamonem

Bardzo lubię dżemy agrestowe i robię ich chyba najwięcej, bo używam ich do przekładania tortów. W tym roku zrobiłam dżem agrestowy w 5 smakach, w tym jeden w połączeniu z truskawkami. Opieram się zawsze na klasycznym dżemie agrestowym, który u mnie jest przecierany, bo tak lubi moja rodzinka. Całą instrukcję obrazkową znajdziecie TUTAJ.
Dżem agrestowy zaczyna ciemnieć po dodaniu cukru. W tym przypadku dodałam go dosyć późno, dzięki czemu dżem nie ściemniał bardzo mocno, choć trudno powiedzieć o nim, że jest zielony.
 

Składniki na 8 słoiczków o pojemności 200 ml:

2,2 kg zielonego agrestu
1 – 1,2 kg cukru
sok z 1 dużej cytryny
3 łyżeczki świeżo startego imbiru albo 2 łyżeczki mielonego
2 łyżeczki mielonego kardamonu (u mnie mielony imbir i kardamon Kotanyi)

Agrest obrać, dokładnie wypłukać i przebrać, aby nie było zepsutych owoców. Wsypać do dużego rondla/garnka. Gotować około 15 - 20 minut, do czasu aż agrest zmięknie, ale jeszcze się nie rozpadnie. Gorący przetrzeć dokładnie przez przecierak z wkładką o drobnych oczkach, albo przez sito (z sitem jest trudniej, ale da się to zrobić).
Ponownie doprowadzić do wrzenia, dodać sok wyciśnięty z jednej cytryny i gotować około 30 - 40 minut, aż masa zacznie gęstnieć i częściowo odparuje. Wsypać 1 kg cukru, dodać kardamon i imbir i gotować na małym ogniu przez kolejne 20 minut. Do małej miseczki wlać kilka łyżek dżemu, wstawić do lodówki na 10 minut. Spróbować (gorący dżem zawsze wydaje się słodszy niż zimny) – jeśli będzie miał pożądaną przez nas konsystencję i będzie dosyć słodki to można przełożyć go do słoiczków. Jeśli jednak będzie za rzadki to gotować jeszcze przez kolejne 10 minut (ewentualnie dodać jeszcze trochę cukru), ale nie zrażać się tym, że gorący dżem jest płynny – gdy ostygnie to stężeje. A gdy będzie zbyt długo gotowany to zrobi się twardy jak marmolada.
Gotowy dżem przełożyć do umytych i wyparzonych słoiczków (ja wyparzam słoiki w piekarniku, w temperaturze 125 stopni przez 15 minut, a pokrywki wrzucam do garnka, zalewam wrzątkiem i gotuję 5 minut), zakręcić. Słoiczki z dżemem wstawić do dużego garnka wyłożonego ściereczką kuchenną, wlać wodę do 2/3 wysokości słoiczków (jeśli dżem jest gorący to wlać gorącą wodę, jeśli zimny to zimną), przykryć pokrywką, doprowadzić do wrzenia i gotować 10 – 15 minut. Wyciągnąć słoiki, ustawić na ręczniku, przykryć ściereczkę kuchenną i zostawić do wystygnięcia.



Sernik ze śliwkami

Rozmawiałyśmy ostatnio z Izą - Pyzą o twarogach wiaderkowych do sernika. I choć przeważnie używam sera samodzielnie zmielonego to czasem mam ochotę pójść na łatwiznę i wykorzystać twaróg z wiaderka. Mam odruch czytania składu, bo w tych wiaderkowych twarogach można znaleźć wiele ciekawych składników, które z serem niestety wiele wspólnego nie mają. Wg mnie wszelkie zagęstniki są rzeczą zupełnie zbyteczną. Jeśli już kupuję twaróg w wiaderku to chcę, aby to rzeczywiście był twaróg, a nie masa „seropodobna”. W takim wiaderkowym serze nie powinno być nic poza mlekiem i żywymi kulturami fermentacji mlekowej. Dotychczas kupowałam twaróg sernikowy extra firmy JANA i Mój Ulubiony z Wielunia – kremowy, gęsty, naprawdę świetny, choć niezbyt tani. Gdy byłam u teściowej postanowiłam upiec sernik, więc poszłam do sklepu i kupiłam twaróg garwoliński. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Nigdy nie kupiłam lepszego sera w wiaderku – po zmiksowaniu z jajami nie zrobił się rzadki, a sernik wyszedł równy i pyszny. Bardzo ubolewam, że w żadnym z odwiedzanych przeze mnie sklepów tego twarogu nie ma, bo z pewnością piekłabym z niego częściej. Natomiast Iza zachęciła mnie do sięgnięcia po ser Milk Land (dostępny w Tesco w całkiem przyzwoitej cenie), z którego upiekłam dzisiejszy sernik. I cóż mogę o nim powiedzieć? W sumie jest niezły, sprawdził się, bo jest dosyć gęsty. Ale do tego garwolińskiego wiele mu brakuje. Więc jeśli chodzi o wiaderkowy ser to pozostanę przy firmie JANA i Moim Ulubionym.
Kupiłam na targu pyszne śliwki, w lodówce miałam ser i pomyślałam, że fajnie będzie to połączyć. Nigdy nie piekłam sernika ze śliwkami, choć  z truskawkami, wiśniami czy brzoskwiniami jak najbardziej. Nie chciałam jednak powielać przepisu, więc wykombinowałam coś zupełnie nowego. Nie wiedziałam dokładnie co mi z tego wyjdzie, ale eksperyment jak najbardziej udany i z pewnością do powtórzenia. 


Składniki na blaszkę 33 x 23 cm:

Ciasto kruche:
260 g (1 i ½ szklanki) mąki pszennej (dałam połowę tortowej, połowę krupczatki)
140 g zimnego masła
90 g (½ szklanki) cukru pudru
3 żółtka z dużych jaj (mnie się trafiły 4, bo jedno jajko miało podwójne żółtko)
szczypta soli
1 łyżka bardzo zimnej wody

Masa serowa:
1 kg twarogu trzykrotnie zmielonego
6 dużych jajek
1 szklanka cukru
2 łyżki cukru waniliowego (dałam Kotanyi)
2 czubate łyżki mąki ziemniaczanej
180 g zakwaszanej śmietany homogenizowanej (dałam szczecinecką 12%)
¼ szklanki oleju (dałam rzepakowy)

Dodatkowo:
15 – 20 śliwek (dowolnych) przekrojonych na połówki
cukier puder do posypania ciasta


Wszystkie składniki kruchego ciasta szybko zagnieść (za mnie zrobił to robot planetarny Chef Titanium Kenwood), zawinąć w folię i włożyć na 20 minut do lodówki.
Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia, albo posmarować masłem i posypać mąką. Piekarnik nagrzać do 190 stopni (góra – dół). Ciasto wyłożyć na blaszkę i równo je rozłożyć (ja pomagam sobie małym wałeczkiem). Gęsto nakłuć widelcem i wstawić do nagrzanego piekarnika na 10 minut. Wyciągnąć podpieczone ciasto, a temperaturę w piekarniku zmniejszyć do 175 stopni. Ciasto zostawić do przestygnięcia, a w tym czasie przygotować masę serową.
Do miski wbić jajka (ja wbijam po jednym na talerzyk i dopiero wlewam do misy miksera), wsypać cukier i cukier waniliowy i krótko je zmiksować (jajka powinny się tylko dobrze rozbić, ale nie ubić). Dodać twaróg, śmietanę, mąkę ziemniaczaną, olej i zmiksować na wysokich obrotach do połączenia składników – nie za długo, aby nie rozrzedzić za bardzo masy.

Na podpieczonym cieście ułożyć śliwki skórką do dołu – ciasto można posmarować wcześniej rozmąconym białkiem. Bardzo delikatnie wlać masę serową – trzeba uważać, aby śliwki się za bardzo nie przemieszczały. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec 60 minut w 175 stopniach (góra – dół). Piekarnik wyłączyć, uchylić drzwiczki i zostawić sernik na godzinę. Wyciągnąć z piekarnika i zostawić do całkowitego wystygnięcia. Posypać cukrem pudrem. Przechowywać w lodówce. 




wtorek, 23 lipca 2013

Z serii "coś na zimę": Galaretka porzeczkowa - wersja pierwsza niskosłodzona

Bardzo lubię galaretki porzeczkowe, ale nie te przesadnie słodkie. Jednak, aby z porzeczek powstała galaretka trzeba dodać sporo cukru. Postanowiłam to nieco obejść i po małych perypetiach eksperyment zakończył się sukcesem. Początkowo galaretka z obniżoną zawartością cukru nie bardzo miała ochotę się ściągnąć, ale uparłam się i to ja odniosłam zwycięstwo nad galaretką, a nie ona nade mną. Pomocna okazała się naturalna pektyna, która po raz kolejny sprawdziła się znakomicie.
Ta galaretka została przygotowana z soku wyciskanego na zimno, w sokowirówce. Niebawem pojawi się przepis na galaretkę z soku przygotowanego na gorąco, z myślą o tych osobach, które nie dysponują sokowirówką, a także przepis na galaretkę ucieraną na surowo. Do przygotowania można wykorzystać zarówno sok z porzeczek czerwonych jak i czarnych.


Składniki na 8 słoiczków po 200 ml:

1,6 litra soku z czerwonej albo czarnej porzeczki (tyle soku wyszło mi z 2,2 kg czerwonej porzeczki,)
sok z połowy cytryny
750 g cukru (robiąc bez pektyny trzeba dać 1,6 l cukru)
ok. 20g pektyny + 2 łyżki zimnej wody


Porzeczki opłukać i wycisnąć z nich sok - ja przepuściłam owoce czterokrotnie przez sokowirówkę, aż uzyskała prawie zupełnie suchą masę ze skórek i pestek.
Sok wlać do garnka, zagotować, wsypać cukier, wlać sok z cytryny i ponownie zagotować. Gdy pojawi się piana to ją delikatnie ściągnąć (ja wykorzystałam ją do koktajlu – sprawdziła się jako słodzik). Sok z cukrem gotować kilka minut – im dłużej tym galaretka nabierze ciemniejszej barwy.
Pektynę rozrobić w 2 łyżkach zimnej wody i wlać do gotującej się galaretki. Gotować jeszcze 10 minut. Niewielką ilość galaretki nałożyć na talerzyk i wstawić do lodówki na 10 minut. Jeśli po tym czasie będzie miała pożądaną konsystencję i będzie wystarczająco słodka to rozlać do wyparzonych i suchych słoiczków. Jeśli będzie rzadka dodać jeszcze trochę pektyny, ewentualnie dosypać więcej cukru – wg własnego smaku (ja wolę kwaskową wersję) i ponownie doprowadzić do wrzenia i gotować jeszcze 5 minut. 
Przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić, wstawić do garnka wyłożonego ściereczką, wlać wodę do 2/3 wysokości słoiczków i pasteryzować 10 minut od zagotowania. Wyciągnąć na ściereczkę i zostawić do wystygnięcia.
Galaretka bardzo dobrze się przechowuje, nawet 2 lata.
Wytłoczyny - skórki i pestki można wykorzystać do ugotowania kompotu (wlać wodę, wsypać cukier i zagotować).






Z serii "coś na zimę": Ogórki do zupy ogórkowej

W tym roku robiłam wyjątkowo dużo ogórków małosolnych. I o ile te pierwsze znikały szybko, to już kolejne niekoniecznie, bo przerzuciłam się na pomidory. Jednak, aby nic się nie zmarnowało to wzorem lat poprzednich, przeznaczam takie ogórki na zupę. Ścieram, zamykam w słoiczkach i zimą bez roboty mam gotowy produkt, który mogę dodać do zupy. Nie podaję dokładnej ilości składników, bo po prostu trudno mi to określić, raz zostaje mi więcej ogórków i wychodzą 2 – 3 słoiczki, innym razem mniej i robię tylko jeden.
Oczywiście można nastawić celowo słój ogórków do ukiszenia, a potem je tylko zetrzeć i zapakować do słoików. To praktyczne rozwiązanie, szczególnie, gdy trze się ogórki mechanicznie. Cały słój ogórków starty w 3 minuty.  Uwielbiam takie rozwiązania, bo pozwalają zaoszczędzić sporo czasu i w sumie pieniędzy też, bo latem ogórki są tanie i można je kisić ile dusza zapragnie.


Składniki:

kiszone ogórki (gdy zostają po małosolnych albo celowo kiszone)

Ogórki zetrzeć na tarce jarzynowej albo mechanicznie (ja to robię w robocie na tarczy jarzynowej) i razem z sokiem włożyć do umytych wyparzonych słoiczków (u mnie o pojemności 330 ml). Jeśli w ogórkach nie ma wiele soku to można do każdego słoika dodać 2 – 3 łyżki wody z kiszenia. Zakręcić, wstawić do garnka wyłożonego ściereczką. Wlać wodę do 2/3 wysokości słoiczka. Zagotować. Od chwili wrzenia pasteryzować 15 minut. Zostawić w garnku do wystygnięcia. Przechowywać w spiżarni albo w piwnicy. 


poniedziałek, 22 lipca 2013

Naleśniki waniliowe z galaretką porzeczkową i twarogiem

Dziś cała Polska smaży naleśniki (więcej informacji o wydarzeniu można znaleźć na FB), więc smażyłam i ja. Plan był prosty: naleśniki z twarogiem. Jednak, gdy otworzyłam lodówkę okazało się, że mam resztkę mleka, a nie uśmiechało mi się przebieranie i wyprawa do sklepu. Szybkie spojrzenie na półkę i jeszcze szybsze olśnienie. Pitny jogurt waniliowy (bez tłuszczu i bez cukru). A reszta tak jak zawsze, czyli zgodnie z przepisem na naleśniki podstawowe... no może nie jak zawsze, bo część mąki pszennej zamieniłam na jasną orkiszową. 


Składniki na 12 – 15 cieniutkich naleśników:

2 duże jaja
szczypta soli
200 g mąki krupczatki albo wrocławskiej
120 g jasnej mąki orkiszowej typ 700
70 ml mleka
250 g waniliowego jogurtu pitnego
300 ml wody (połowę wody można dodać gazowanej)
1 łyżeczka cukru waniliowego (dałam domowy)

Nadzienie:
500 g twarogu
3 łyżki jogurtu naturalnego albo waniliowego
2 – 3 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią (dałam domowy) do smaku
1 słoiczek galaretki porzeczkowej
1 szklanka świeżych czerwonych porzeczek

Jajka roztrzepać trzepaczką, dodać sól, wsypać mąkę, cukier, wlać jogurt, mleko i wodę, wszystko dokładnie wymieszać (ja używam takiej okrągłej trzepaczki zwanej rózgą, ale można użyć miksera). Opcjonalnie można dodać do ciasta 1 łyżkę oliwy albo stopionego masła, ja tego nie robię, bowiem wolę przesmarować patelnię pędzlem.
Ciasto odstawić na 15 - 30 minut, jeśli wydaje się zbyt gęste można dodać 3 - 4 łyżki wody (mąki mają różną wilgotność i czasem trzeba trochę więcej płynu).
Patelnię posmarować cienko olejem (ja robię to pędzlem), na patelni nie może być dużo tłuszczu, ma być tylko posmarowana. Wlewać ciasto, smażyć z dwóch stron - przekładać najlepiej drewnianą łopatką, ewentualnie można przerzucać, ale to może się skończyć skrobaniem naleśników z sufitu, więc nie polecam mało wprawionym.

Twaróg wymieszać z jogurtem naturalnym, dodać cukier waniliowy do smaku (można dać więcej, wg własnego smaku i uznania).
Każdy naleśnik posmarować galaretką porzeczkową, na galaretkę wyłożyć porcję twarogu, posypać porzeczkami i złożyć wg uznania – ja złożyłam w trójkąty. 
 


niedziela, 21 lipca 2013

Z serii "coś na zimę": Ogórki kiszone

Myślałam, że przepis na ogórki kiszone jest zbędny, ale jak się okazało rzeczywistość pokazała coś innego. Kilka próśb o ten przepis pojawiło się na blogu i w mailach. Tak więc niechaj i ogórki znajdą swoje miejsce na tym blogu. Poza kiszonymi ogórkami w mojej piwnicy zawsze lądują ogórki po warszawsku, zwane korniszonami i sałatka szwedzka. Swego czasu robiłam jeszcze ogórki z curry i musztardowe, ale przyznam, że mi się znudziły i już od jakiegoś czasu nawet o nich nie myślę.
Poniższy przepis, spisany przez moją Mamę jest przepisem obecnym w naszej rodzinie od zawsze. I dla mnie to są najlepsze ogórki kiszone, a ich smaku nie przebiły jeszcze żadne inne... no może jedynie te kiszone w beczce, którym chyba żadne inne nie dorównują.
Do ogórków kiszonych w słoikach nie dodaję liści chrzanu, ani porzeczek czy wiśni, które są mile widziane w słoju z ogórkami małosolnymi. Ale to oczywiście kwestia własnych upodobań smakowych. Jedno jest pewnie – wszystkie składniki muszą być bardzo dokładnie umyte, aby na ogórkach nie pojawiła się pleśń.
Nie podaję dokładnej ilości ogórków, ale to, co w każdym słoiku  (oprócz ogórków) znaleźć się powinno. Ilość zalewy na jeden słoik też bywa różna, bo wszystko zależy od samych ogórków i ich wielkości. Najlepiej robić zalewę po litrze albo po dwa jeśli robimy większą ilość ogórków od razu. 


Składniki:

ogórki gruntowe dobrze umyte

do każdego słoja o pojemności 1 litra:
2 – 3 ząbki czosnku
wiórki chrzanu – ilość wg uznania, im więcej chrzanu tym ogórki będą po ukiszeniu twardsze
2 baldachy kopru (jeden na dół, drugi na górę) razem z łodyżkami

zalewa:
1 czubata łyżka (około 30 g) niejodowanej soli kamiennej na 1 litr zimnej wody

Ogórki dokładnie umyć, ale nie moczyć ich zbyt długo (jeśli są bardzo zapiaszczone to zostawić w zimnej wodzie na 5 minut i z pomocą szczoteczki oczyścić). Słoiki dokładnie umyć i wyparzyć, na dno każdego słoika włożyć baldach kopru, wrzucić przekrojone na pół ząbki czosnku (mniejsze trzy, większe dwa) i kilka wiórków chrzanu. Ogórki ułożyć ciasno w słoikach. Na górę włożyć drugi baldach kopru.
W 1 litrze zimnej wody (jeśli jest mocno chlorowana to wcześniej ją przegotować i ostudzić) rozpuścić 1 czubatą łyżkę soli. Zalać ogórki (muszą być przykryte) i zamknąć słoiki (u mnie gumka, pokrywka i sprężyna).
U nas ogórki kiszone zawsze są robione w słoikach w z gumką, tzw. wekach. Zawsze dobrze się przechowują. 

 /na zdjęciu ogórki świeżo zakiszone i ogórki zakiszone  rok temu - ciągle twarde i smaczne/


piątek, 19 lipca 2013

Tort czekoladowo – jagodowy

Kolejny tort, który przygotowałam na urodziny mojego chrześniaka – fana czekoladowych wypieków. Nie mogło więc być inaczej niż czekoladowo. Jednak, aby nie było nudno i ciągle tak samo to postanowiłam wprowadzić lekkie zamieszanie i wrzucić do tortu trochę jagód.
Jako, że ja czekoladowych tortów nie lubię to zjadłam tylko kawałeczek, a i tak najbardziej smakowała mi masa jagodowa i owoce. 


Składniki na tort o średnicy 26 cm:

Biszkopt:
6 dużych jajek
1 szklanka* drobnego cukru do wypieków (nie pudru)
½ szklanki mąki ziemniaczanej
½ szklanki mąki pszennej tortowej
½ szklanki dobrego ciemnego kakao
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki octu (daję zwykły spirytusowy 10%)

Krem:
500 g serka mascarpone
500 ml śmietanki kremówki 36 % (może być też 30%)
100 g czekolady mlecznej dobrej jakości
100 g czekolady gorzkiej (min 70 % kakao)
4 łyżki cukru pudru
1 szklanka jagód
3 pełne łyżeczki (21 g) żelatyny** + 50 ml wrzątku

Poncz:
75 ml gorącej wody
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soku z cytryny
2 – 3 łyżki alkoholu (dałam żubrówkę paloną, ale może być koniak) – można go pominąć, ale odrobina alkoholu zdecydowanie wzbogaca smak

Dodatkowo:
4 – 5 łyżek dowolnego kwaskowego dżemu – u mnie domowy dżem agrestowy z żubrówką paloną
maliny i jagody – ilość wg uznania, u mnie około 1,5 szklanki jagód i ½ małego koszyczka malin
posypka czekoladowa

*używam szklanki o pojemności 250 ml 

**używam żelatyny, gdzie 3 - 4 łyżeczki wystarczają na litr płynu - dobrze jest przeczytać na opakowaniu proporcje i dopasować ilość żelatyny, bo niestety okazuje się, że żelatyna żelatynie nierówna.

Dno tortownicy o średnicy 26 cm wyłożyć papierem do pieczenia albo wysmarować masłem i oprószyć mąką. Oba rodzaje mąki i kakao przesiać przez sito i wymieszać.
Białka oddzielić od żółtek (białka do dużej miski, żółtka do mniejszej). Do białek dodać szczyptę soli i ubić na sztywną pianę (mnie wyręczył w ubijaniu robot Chef Titanium Kenwood) dodając partiami cukier (nie wszystko na raz). Gdy piana będzie dobrze ubita, to do miseczki z żółtkami wsypać proszek do pieczenia i wlać 2 łyżeczki octu. Szybko wymieszać – żółtka robią się prawie białe i będą „pączkować” (zwiększy się ich objętość, więc miseczka nie może być za mała). Od razu przełożyć żółtka do białek i ubijać mikserem około 2 minuty – aż masa będzie jednolita i gęsta. Wsypać mąkę (partiami – na 2 – 3 razy) i delikatnie połączyć z masą jajeczną mieszając delikatnie od spodu.
Ciasto przelać do tortownicy, wstawić do lekko nagrzanego piekarnika. Piec około 40 minut w 160 -175 stopniach (u mnie termoobieg z dolną grzałką i 160 stopni ) do tzw suchego patyczka. Wyciągnąć, zostawić na 5 minut. Odwrócić spodem do góry i wyłożyć na deskę, po 5 minutach przełożyć kratkę i zostawić do całkowitego wystygnięcia.
Gdy biszkopt będzie zimny (najlepiej upiec go dzień wcześniej) przeciąć go na 3 równe krążki (ja to robię za pomocą nitki – nacinam lekko brzegi, wkładam nitkę, krzyżuję ją i przeciągam przez biszkopt, dzięki czemu otrzymuję równe krążki – więcej informacji TU).

Przygotować poncz: w gorącej wodzie rozpuścić cukier. Gdy woda ostygnie wlać sok z cytryny i alkohol.

Jagody zmiksować. Czekoladę połamać, włożyć do miseczki, wlać 3 łyżki śmietany kremówki i rozpuścić w kąpieli wodnej (miseczkę umieścić w rondelku z gorącą wodą) i odstawić do przestygnięcia. Resztę śmietany kremówki ubić na sztywno, pod koniec ubijania dodać 2 łyżki cukru pudru. Żelatynę rozpuścić w 50 ml wrzątku, dobrze rozmieszać i odstawić do przestygnięcia (ale nie może być zupełnie zimna, powinna być letnia, więc trzeba ją rozpuścić już po ubiciu śmietany). Serek mascarpone przełożyć do miski, dodawać do niego partiami ubitą kremówkę i miksować na najniższych obrotach. Gdy obie masy będą dobrze połączone to ¼ masy przełożyć do drugiej miski.
Do większej części kremu dodać rozpuszczoną czekoladę i delikatnie zmiksować, delikatnie wlać połowę letniej żelatyny i jeszcze chwilę miksować.
Do odłożonej części kremu dodać pozostałe 2 łyżki cukru pudru, zmiksowane jagody i resztę letniej żelatyny, zmiksować do połączenia składników. Po dodaniu żelatyny masy mogą wydawać się odrobinę rzadsze, ale to normalne zjawisko – ściągną się w trakcie chłodzenia.

Na talerzu umieścić dolny krążek biszkoptu, nasączyć go delikatnie przygotowanym ponczem (nie za dużo, bo będzie mokry). Na biszkopt wyłożyć dżem i równo rozsmarować. Na dżem wyłożyć część kremu czekoladowego (mniej więcej 1/3 całości), przykryć drugim krążkiem biszkoptu, który również nasączyć. Założyć obręcz tortownicy, w której biszkopt był pieczony i wyłożyć krem jagodowy (jest luźniejszy, więc obręcz pomoże zachować kształt). Przykryć 3 krążkiem biszkoptu, który nasączyć ponczem i posmarować kremem (zostawić tyle, aby wystarczyło na posmarowanie boków). Całość wstawić na godzinę do lodówki (resztę czekoladowego kremu również). Po godzinie wyciągnąć tort, delikatnie zdjąć obręcz, a boki posmarować kremem i obsypać je posypką czekoladową, a górę ozdobić malinami i jagodami. Wstawić do lodówki na kilka godzin, aby masy dobrze związały. 




poniedziałek, 15 lipca 2013

Bób – co w nim jest i jak go ugotować?

Do napisania tego postu skłoniły mnie pytania czytelników. Aby nie odpowiadać na każdego maila osobno postanowiłam napisać post.
O bobie wspominałam już przy okazji risotta z bobem, ale w sumie nie zaszkodzi przypomnieć, że to cudowne, zdrowe, bogate w białko i pyszne warzywo. Bób oprócz tego, że zawiera dużo białka, jest też źródłem błonnika, który daje uczucie sytości i reguluje stężenie glukozy we krwi. Zawiera sporo żelaza, miedzi, magnezu i folianów, a także jest źródłem witaminy K i ryboflawiny.


Miseczka bobu bez żadnych dodatków (250 g) ma zaledwie 165 kcal, więc bez najmniejszych wyrzutów sumienia można się nim zajadać.
Jaki bób kupować, aby był dobry? Niestety, dziś na straganach i w sklepach króluje bób zamknięty w woreczkach foliowych, co wcale nie jest korzystne dla samego warzywa. Gdy zostaje zapakowany do takiego woreczka zbyt wcześnie po wyłuskaniu (nie zdąży odparować) to woreczki parują, a sam bób robi się szary. Ideałem byłoby, gdyby można kupić bób na wagę. Ja staram się kupować bób od pani, która sprzedaje warzywa z własnego ogrodu - nie dość, że warzywa świeże, bez nadmiernej ilości chemii, to jeszcze tańsze niż u straganiarzy. W sobotę, będąc na targu, podeszłam do niej po cebulkę, marchewkę, kapustę, rzodkiewkę, szczypior i właśnie bób. Na bób musiałam poczekać, bo właśnie trwał proces łuskania. Jednak warto było poczekać, bo właśnie taki bób lubię kupować – młody, jasny i bez plam. Muszę pomyśleć o zamrożeniu choć kilograma, aby i zimą cieszyć się tym cudownym warzywem, które lubię od zawsze i chętnie po nie sięgam.
Ja jem młody bób razem ze skórką, bo w niej jest wiele cennych składników, a Zielonooki obiera. Każdy je tak jak lubi. Gotuję bób w sposób, który praktykowała moja babcia i mama, z dodatkiem koperku.  A gdy chcę go wykorzystać do innych dań, takich jak pasta, pierogi, sałatki to gotuję go w parowarze bez soli.
Bób, jak wszystkie zielone warzywa, dobrze jest gotować w dużej ilości wody i bez przykrycia, aby uwolnić kwas szczawianowy, który niszczy chlorofil odpowiedzialny za ładny, intensywny kolor warzyw.


Składniki na 2 porcje:

500 g bobu
1 łyżeczka cukru
1/2 łyżeczki soli
gałązka kopru

opcjonalnie: 2 łyżeczki masła, posiekany koperek, przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku 


Bób opłukać, odcedzić. W dużym garnku zagotować wodę, wrzucić bób, wsypać 1 łyżeczkę cukru i gotować 5 minut. Dodać ½ łyżeczki soli (na każde 500 g bobu daję ½ łyżeczki soli) i gałązkę koperku. Gotować jeszcze 5 - 15 minut. Czas gotowania może być różny, w zależności od tego jaki bób mamy. Młody potrzebuje niewiele czasu. Wyciągnąć jedno ziarno, spróbować i jeśli jest dobry to odcedzić. Jeśli ma zostać użyty np. do sałatki to przelać go zimną wodą, ale jeśli chcemy go po prostu zjeść to przesypać na talerz.

Ja lubię bób bez dodatków, ale można go polać odrobiną topionego masła, posypać koperkiem czy wymieszać z przeciśniętym przez praskę ząbkiem czosnku – wszystko wg uznania.
Bób świetnie się sprawdza jako składnik sałatek, zup, risotta czy dań z makaronem. U mnie rzadko występuje w takiej postaci, bo przeważnie zostaje zjedzony bez dodatków. 



Przepisy z bobem na blogu:


sobota, 13 lipca 2013

Zapiekanka makaronowa

Dzisiejsze danie, to taka trochę oszukana lazania, równie smaczna, ale zrobiona z włoskim makaronem orecchiette, który w ubiegłym roku Kasia przywiozła mi z Włoch. Makaron mnie zachwycił i choć szukałam go u nas to nigdzie nie znalazłam. Jednak zapiekankę można przygotować równie dobrze z muszelkami czy świderkami. Wykorzystałam też w tym daniu pomidory lekko podsmażane, ale ze spokojem można je zastąpić pomidorami z puszki. 


Składniki na 4 porcje:
260 – 300 g makaronu w kształcie muszelek (użyłam orechiette)
400 g mielonego mięsa (u mnie mięso od szynki własnoręcznie zmielone, ale może być wołowina, jagnięcina czy drób)
2 słoiki pomidorów lekko podsmażanych albo 2 puszki pomidorów (pomidory z puszki trzeba lekko zmiksować)
1 duża cebula
1 ząbek czosnku
sól, pieprz, pieprz cayenne
2 łyżki ulubionych suszonych ziół (u mnie bazylia, oregano i zioła włoskie z młynka – jak zawsze od Kotanyi)
1 łyżeczka cukru
100 -150 g tartej mozzarelli albo żółtego sera (użyłam mozzarelli w plastrach – świetnie się topi)
1 łyżka oliwy/oleju


W dużym garnku zagotować wodę z 1 łyżeczką soli. Wrzucić makaron i gotować 4 - 5 minut (makaron nie powinien być całkiem miękki). Odcedzić i odstawić.

Cebulę obrać i pokroić w drobną kostkę, czosnek posiekać drobniutko. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę oleju, wrzucić cebulę i delikatnie ją zeszklić, dodać czosnek i razem smażyć 2 minuty. Dodać zmielone mięso, wsypać 2/3 łyżeczki soli, ½ łyżeczki pieprzu i ¼ łyżeczki pieprzu cayenne. Całość smażyć około 5 minut. Dodać pomidory lekko podsmażone albo zmiksowane pomidory z puszki. Dusić 2 – 3 minuty. Doprawić do smaku ziołami, cukrem. Spróbować i jeśli trzeba odrobiną soli i pieprzu.
Przygotować 1 duże albo 4 małe naczynia żaroodporne. Na spód naczynia wyłożyć warstwę sosu mięsno – pomidorowego, na to połowę makaronu i ponownie porcję sosu, a następnie połowę sera. Na ser wyłożyć resztę makaronu, przykryć pozostałym sosem i posypać serem. Oprószyć ulubionymi ziołami.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni (góra – dół) i zapiekać bez przykrycia przez około 20 - 25 minut, aż ser się ładnie roztopi, a całość będzie zapieczona i gorąca. Zapiekanki w małych naczyniach potrzebują mniej czasu – wystarczy im około 15 minut. 


piątek, 12 lipca 2013

Dom Woźnego w Szczecinku

Kilka lat temu będąc w Szczecinku odkryliśmy z Zielonookim maleńką pierogarnię "Primavera". Kilka stolików na krzyż w środku lokalu i chyba 5 na zewnątrz, a pierogi tak pyszne, że warto było czekać na nie pół godziny. Ręcznie lepione, z pysznym, dobrze doprawionym nadzieniem. Można było wybierać między klasycznymi z wody, a pieczonymi. Raz jedliśmy z wody, innym razem pieczone. Zawsze pyszne.
W menu było jeszcze kilka sezonowych zup i dwie surówki. Ilekroć byliśmy w Szczecinku albo przez niego przejeżdżaliśmy to chętnie zatrzymywaliśmy się na pierogi.
Po kilku latach pierogarnia przeniosła się do większego lokalu (dwupoziomowego, z dużym ogródkiem letnim) i zmieniła nazwę na „Dom Woźnego”. Byliśmy tam dwukrotnie – krótko po przeniesieniu  i w poprzedni weekend. 

Górna sala:




Widok na bar:


Menu nieco się rozrosło, ale w dalszym ciągu można zamówić pyszne zupy i pierogi. Za pierwszym razem było jak za dawnych czasów, a w ostatni weekend lekko mnie rozczarowały moje pierogi. Nie były niesmaczne, ale ruskie były jakoś kiepsko nadziane i zdecydowanie za mało słone – a jeśli coś dla mnie jest mało słone to znaczy, że słone nie jest wcale, bo ja soli w kuchni używam niewiele. Być może pani gotująca moją porcję nie osoliła wody – zdarza się najlepszym, ale rozczarowanie się pojawiło. Mam nadzieję, że to był jednorazowy incydent i z pewnością nie omieszkam tego sprawdzić, gdy pojawi się okazja.
Za to obie zupy, które zamówiliśmy: ja serową, a Zielonooki zupę dnia: ziemniaczano – chrzanową z jajkiem, były pyszne, choć dla mnie mogłyby być bardziej gorące. 

Zupa ziemniaczano - chrzanowa z jajkiem na twardo:



Zupa serowa z groszkiem ptysiowym:



Surówka kapuściana jak zawsze smaczna i porcja spora. 


A jeśli chodzi o pierogi to ja zamówiłam pół porcji ruskich i pół porcji z mięsem, a Zielonooki pół porcji z mięsem i pół porcji bieszczadzkich. Następnym razem jednak wezmę tylko pół porcji pierogów, bo gdy jem zupę to cała porcja pierogów jest nie lada wyzwaniem. 


Mimo drobnych niedociągnięć, które zwalam na karb tego, że lokal pękał w szwach (personel uwijał się sprawnie) to zdecydowanie polecam to miejsce.
Mnie osobiście urzeka różnorodność naczyń, w których dania są podawane - trochę wygląda jak taka zbieranina od cioci Kazi i babci Stasi, ale to również klimat samego miejsca, jakby z innej epoki. W górnej części jest biblioteczka z książkami i regalik z prasą – można poczytać czekając na posiłek. Dania zamawia się przy barze, zostaje przydzielony numerek i gdy danie jest gotowe odbiera się je z baru. Czyli prawie jak w barze mlecznym, a nie w restauracji. Mnie to nie przeszkadza. Wiem na co się nastawiam – jeśli ktoś szuka dobrego domowego jedzenia to z pewnością znajdzie je w „Domu Woźnego” . Za dwie zupy, dwie porcje pierogów i dwie porcje surówki zapłaciliśmy 38,50 zł. 

Na deser się już nie skusiliśmy, ale jeśli ktoś ma ochotę to domowe ciasto kusi. 
Pierogarnia znajduje się tuż przy wejściu do parku położonego nad jeziorem Trzesiecko, przy ul. Ks. Elżbiety 3. Jeśli będziecie przemierzać trasę z Koszalina do Poznania to warto wjechać do centrum Szczecinka i zatrzymać się na pierogi. A po obiedzie przespacerować się nad jeziorem Trzesiecko. 


Więcej zdjęć można zobaczyć na stronie Dom Woźnego
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...